Hamburg i Brema - śladami Hanzy: co warto zobaczyć w dawnych miastach kupieckich
Czy wiesz, co łączy Gdańsk, Kraków, Hamburg i Bremę? Te cztery miasta w średniowieczu należały do Hanzy - potężnego związku kupieckiego, który przez stulecia kształtował handel w Europie Północnej. Podczas naszej ostatniej podróży odwiedziliśmy właśnie dwa niemieckie miasta hanzeatyckie: Hamburg i Bremę. Odkrywaliśmy ich niezwykłą historię i zobaczyliśmy, jak przeszłość miesza się w nich ze współczesnym klimatem dużego miasta.
Jeżeli planujesz podróż do północnych Niemiec lub po prostu chcesz dowiedzieć się, co warto zobaczyć w Hamburgu i Bremie, ten wpis pomoże ci poznać najciekawsze atrakcje, historię i miejsca, których nie można pominąć, odwiedzając te dawne miasta kupieckie.
*Artykuł powstał we współpracy z Ahoi Hamburg, Visit Bremen oraz Niemiecką Centralą Turystyki.
Hamburg
Nasza podróż do Hamburga zaczyna się w pewien majowy wczesny poranek na dworcu w Krakowie. Zamiast podróży autem lub samolotem wybraliśmy tę najbardziej ekologiczną opcję: podróż pociągiem. Z Krakowa do Berlina jedziemy ok. 6 godzin i ta trasa mija nam bardzo szybko. W pociągu zapoznajemy się trochę z naszym celem podróży. Dowiadujemy się m.in., że Hamburg to drugie co do wielkości miasto w Niemczech, zamieszkane przez blisko 2 mln mieszkańców. To także przede wszystkim miasto portowe - centrum handlu. W Berlinie czekamy ok. 40 minut na kolejny pociąg, który w ok. 2 godziny zabiera nas do Hamburga.
Już sam zabytkowy dworzec robi na nas wrażenie. Metrem dojeżdżamy w okolice naszego hotelu i spacerujemy chwilę po mieście. Pierwsze wrażenia: mimo, że to tak naprawdę spora metropolia, nie odczuwamy tego, na ulicach jest dość spokojnie (a przecież przyjeżdżamy tu przed długim weekendem!). Ta atmosfera kojarzy nam się trochę z Londynem. Wielkie miasto, ale poza głównymi węzłami komunikacyjnymi jest dość spokojnie, lubimy takie miejsca. W końcu docieramy do naszego hotelu, gdzie chwilę odpoczywamy. Zjadamy na szybko małą kolację i ruszamy w stronę parku Planten un Blomen. Chcemy się trochę zrelaksować po długiej podróży, ale naszym celem jest wieczorny koncert muzyki na żywo połączony z pokazem fontann i instalacji świetlnych. Takie spektakle “światło i woda”, zwane: Wasserlichtkonzerte, odbywają się tutaj codziennie w okresie letnim, od maja do września o godzinie 22:00.
Sam park to przepiękna oaza zieleni w sercu miasta o powierzchni 47 hektarów, pełna starannie zaprojektowanych ogrodów i romantycznych alejek. Zwiedzamy m.in. ogród japoński (największy ogród tego typu w Europie!) oraz ogród różany. Przy okazji spotykamy mnóstwo mieszkańców, którzy relaksują się w parku. To właśnie jedno z ulubionych miejsc mieszkańców Hamburga, którzy uwielbiają spędzać tu czas. Odpoczywamy chwilę siedząc na ławce, zamykamy oczy, słyszymy śpiew ptaków i zupełnie nie czujemy, że jesteśmy w prawie 2 mln mieście. Po chwili relaksu zaczynamy przyglądać się otoczeniu: obserwujemy wiewiórkę, która wyraźnie szuka czegoś przy już przekwitającym różowym rododendronie rosnącym na przeciwko nas, widzimy rodziny z dziećmi, turystów robiących zdjęcia… W końcu zbliża się godzina 22 i zauważamy pewne poruszenie - coraz liczniejsze grupy osób zmierzają w stronę głównego zbiornika wodnego - nie zastanawiając się ruszamy za nimi. Docieramy na miejsce wraz z innymi uczestnikami wydarzenia. Siadamy na trawie, czujemy się jak na pikniku: wokół nas siedzą liczne grupki znajomych, rodzin i przyjaciół, wszyscy rozmawiają, niektórzy zajadają jakieś przysmaki, panuje błoga atmosfera oczekiwania. Nagle, z głośników rozlega się głos narratora, który wita nas na koncercie i zaprasza na pokaz. Gwary milkną, zaczyna rozbrzmiewać muzyka. Czy wspominaliśmy już, że jest grana na żywo? Otóż, po drugiej stronie zbiornika wodnego znajduje się mały drewniany budynek, w którym siedzi dzisiejszy twórca pokazu. Ale wracając do samego spektaklu: wraz z pierwszymi dźwiękami muzyki obserwujemy jak fontanny i światła powoli zaczynają swój “taniec” w rytm muzyki. Jesteśmy zauroczeni i obserwujemy cały spektakl jak zahipnotyzowani. Całość trwa ok. 30 minut, które mija dla nas w 5 minut. Warto tu przyjść, zwłaszcza, że pokazy są darmowe. Polecamy jedynie zabrać ze sobą koc lub chustę, na której można usiąść na trawie. Uskrzydleni muzyką wracamy do hotelu pieszo. Nasz pobyt w Hamburgu zaczyna się wspaniale. Jesteśmy ciekawi co przyniosą nam kolejne dni w tym mieście.
Hanza, rejs po jeziorze i statek nad ziemią
Drugi dzień w Hamburgu zaczynamy od spotkania w lobby naszego hotelu z panią Heddą, która będzie naszym przewodnikiem po Hamburgu przez najbliższe dwa dni. Spacerując po mieście opowiadamy o naszych pierwszych spostrzeżeniach i uwagach o Hamburgu. Pani Hedda opowiada nam, że niegdyś Hamburg - podobnie jak Brema, Gdańsk, a nawet Kraków (!) - należał do hanzy, czyli średniowiecznego związku kupieckiego, który zrzeszał miasta handlowe Europy Północnej, zapewniając im bogactwo i wpływy. Jako krakowianie musimy przyznać, że czuć w Hamburgu ten dawny kupiecki charakter. Pani Hedda prowadzi nas na ulicę Krameramtsstuben opowiadając przy okazji, że właśnie tutaj znajdują się jedne z niewielu zachowanych budynków średniowiecznego Hamburga, które zdołały przetrwać trudne koleje losu. Bardzo wiele budynków w centrum Hamburga zostało zniszczonych podczas alianckich nalotów w czasie II wojny światowej. Takie historie zawsze budzą w nas refleksje: jak pięknie mogłyby wyglądać miasta, pełne starych kamienic i zabytków, gdyby nie destrukcyjne wojny? Zmierzamy dalej spacerem w stronę portu, mijamy kościół św. Michała z jego charakterystyczną wieżą, z której rozpościera się widok na miasto. Jeśli mamy więcej czasu, warto wdrapać się na szczyt. W końcu docieramy do portu, na Elbpromenade - to idealne miejsce na spacer czy to w ciągu dnia, czy o zachodzie słońca.
To właśnie stąd można podziwiać panoramę rzeki Łaby, górujący nad nią budynek Elbphilharmonie, a także statek Cap San Diego, którego wnętrza są udostępnione do zwiedzania. Zmierzamy dalej w stronę Speicherstadt - czyli największego na świecie kompleksu powiązanych ze sobą magazynów zbudowanych z cegły, w stylu neogotyku. To naprawdę wyjątkowe miejsce, które jest jednym z symboli Hamburga. Można się tu nawet poczuć trochę jak w Wenecji - zamiast gondoli mamy pływające wokół kilkupiętrowych magazynów statki wycieczkowe, zamiast urokliwych weneckich kamienic, mamy gotyckie spichlerze z cegły. Oba miejsca są równie klimatyczne. Skąd wziął się pomysł na budowę takich magazynów? W XIX wieku handel różnego rodzaju towarami stawał się coraz bardziej popularny, a port w Hamburgu wciąż się rozrastał i dzięki temu, że był to też port wolnocłowy, stał się bardzo atrakcyjny dla kupców. Dlatego zdecydowano o budowie dużych spichlerzy, aby gdzieś te towary przetrzymywać. Najczęściej w takich spichlerzach przetrzymywano zboże, kawę, herbatę i tytoń. Cały kompleks spichlerzy naprawdę robi wrażenie, a mostów jest tu naprawdę sporo, zresztą nie bez powodu nazywa się Hamburg Wenecją północy - znajdziemy tu aż ponad 2500 mostów - to więcej niż w Wenecji, Londynie czy Amsterdamie razem!
Spacerując po Speicherstadt trafiamy w końcu na most Poggenmühlen-Brücke i podziwiamy ten ikoniczny widok znany z wielu pocztówek: dwa rozwidlające się kanały i ciekawy budynek pomiędzy nimi (w którym mieści się bardzo przyjemna restauracja - jak zdradza nam Przewodniczka). Ze Speicherstadt docieramy do Kontorhaus - czyli dzielnicy, w której niegdyś armatorzy i kupcy mieli swoje piękne kamienice. Naszą uwagę przyciąga okazały budynek Chilehaus, który swoim osobliwym kształtem przypomina statek unoszący się na morzu. Ten niezwykły budynek jest wpisany na listę dziedzictwa kulturowego UNESCO. Mamy okazję obejrzeć nie tylko jego fasadę, ale też pieczołowicie wykończone wnętrza. Jeśli mamy więcej czasu, to zdecydowanie warto odwiedzić to miejsce.
Powoli kończymy nasz spacer, żegnamy się z panią Heddą i zmierzamy na lunch do restauracji Wild Scandinavian Cooking, która mieści się niedaleko Elbphilharmonie. Po obiedzie czas na dawkę sztuki. Po południu odwiedzamy nowoczesną dzielnicę Hafencity, gdzie wybieramy się do pierwszego stałego centrum immersyjnej sztuki cyfrowej w północnych Niemczech o nazwie “Port des Lumieres”. Wchodzimy do dużej zaciemnionej sali z wysokim sufitem i filarami wypełnionymi lustrami. Na ziemi znajdują się wygodne pufy, spora część osób siada po prostu na podłodze. Po chwili zaczyna się pokaz - na ścianach i na ziemi pojawiają się obrazy Gustava Klimta, później prezentowane są obrazy malarza Friedensreicha Hundertwassera oraz zdjęcia Hamburga sprzed lat. Obserwujemy zmieniające się obrazy jak zahipnotyzowani. Bardzo podoba nam się taki sposób prezentowania sztuki. Zdecydowanie polecamy to miejsce każdemu. Bilet kosztuje 18 euro, a dzieci do 3 lat wchodzą bezpłatnie. Centrum jest otwarte codziennie od 10 do 18:00, a w weekendy do 21. Ten dzień jest bardzo intensywny, ale nie narzekamy.
Po południu czeka na nas kolejny punkt programu, czyli rejs po jeziorze Alster, które znajduje się w samym sercu miasta. Jeśli chcesz zobaczyć Hamburg z zupełnie innej perspektywy, rejs po jeziorze Alster to absolutny “must-do”. Trasa rejsu prowadzi przez Binnenalster i Außenalster - dwa sztuczne jeziora w samym centrum miasta - oraz malownicze kanały przy których stoją eleganckie wille i zielone parki. Rejsy trwają zazwyczaj od 1 do 2 godzin, a startują z przystani Jungfernstieg. Ceny biletów zaczynają się od 18-20 euro. Polecamy po prostu usiąść wygodnie w łodzi i relaksować się widokami jeziora. Mieszkańcy chętnie z niego korzystają, czy to pływając na kajaku czy to na mniejszych łodziach.
Rozmarzeni pięknymi widokami wysiadamy z naszej łodzi i kierujemy się na krótki spacer po centrum miasta, zmierzamy na plac Rathausmarkt i podziwiamy imponujący ratusz w stylu neorenesansowym, będący siedzibą Senatu i Parlamentu Hamburga. Budynek został ukończony w 1897 roku i co ciekawe posiada aż 647 pokoi - to więcej niż Pałac Buckingham! Wnętrza można zwiedzać z przewodnikiem, a zimą na placu przed ratuszem odbywa się jeden z najpiękniejszych jarmarków bożonarodzeniowych w Niemczech.
Na zachód słońca idziemy w szczególne miejsce: na 8 piętro Elbphilharmonie, nowoczesnego centrum muzycznego z trzema salami koncertowymi o światowej renomie, gdzie znajduje się piękny taras z 360 stopniową panoramą miasta. Wejście na taras jest darmowe, ale warto wcześniej zarezerwować przez internet godzinę przyjścia, bywa, że taras w danym momencie jest przepełniony i nie jest dostępny przez jakiś czas dla odwiedzających. Z tarasu obserwujemy cały oświetlony ostatnimi promieniami słońca port i promenadę nabrzeżną, a także mamy wspaniały widok na miasto, HafenCity i rzekę Łabę. Podziwiamy statki wycieczkowe oraz wielki kontenerowiec, który wpływa właśnie do portu. Przy okazji poznajemy też sympatycznego hiszpańskiego turystę, z którym wymieniamy uwagi o Hamburgu. Wygląda na to, że to miasto podoba się nie tylko nam.
Wracamy do hotelu spacerem wzdłuż promenady i obserwujemy port wieczorową porą. Mijamy most Überseebrücke, którym przed laty tysiące ludzi przechodziło, aby wypływać w swoją podróż w kierunku “Nowego Świata” - Ameryki. Odwracamy się jeszcze w stronę filharmonii i podziwiamy jej budynek, który ma dość osobliwy kształt - przypomina trochę statek, żagle i fale wody unoszące się nad ziemią. Nie dziwimy się, że szybko stał się wizytówką miasta, bo naprawdę robi wrażenie. W końcu, po dość intensywnym dniu docieramy do naszego hotelu. Tego dnia przeszliśmy blisko 24 tysiące kroków, co może świadczyć tylko o jednym - bardzo nam się tu podoba i chcemy odkrywać więcej.
Wiszące ogrody, dzielnica artystów i The Beatles
Kolejny dzień w Hamburgu zaczynamy od “podniebnego spaceru wśród wiszących ogrodów” nad miastem. Mowa o Hamburger Bunker, zwanym też St. Pauli Bunker. Spotykamy się pod nim z naszą przewodniczką, panią Heddą, z którą wspólnie wspinamy się powoli po wijących się wokół budynku schodach. Pani Hedda opowiada nam o tym miejscu. To bardzo ciekawy budynek, który w przeszłości pełnił funkcję schronu przeciwlotniczego, a obecnie znajduje się w nim m.in. hotel i centrum wspinaczkowe. Jednak największą atrakcją są: najwyżej położony ogólnodostępny taras w Hamburgu, “zawieszona nad ziemią” ścieżka, która do niego prowadzi wijąc się wokół budynku oraz bujna roślinność, która rośnie wokół na kilku piętrach, a także wspaniałe widoki na miasto. Musimy przyznać, że całość robi wrażenie i sam projekt jest bardzo ciekawy. W upalny dzień warto jednak wziąć ze sobą butelkę wody, bo do pokonania jest sporo schodów, a na samym szczycie nie ma zacienienia. Wejście na taras jest darmowe, po drodze można zatrzymać się na wystawie prezentującej historię tego miejsca.
Z tarasu widzimy nie tylko panoramę miasta, ale też dzielnicę Karoviertel i pchli targ Flohschanze, który jest naszym kolejnym celem. Dostrzegamy tam najróżniejsze skarby: od vintagowych ciuchów po różnego rodzaju bibeloty, skórzane torby, stare płyty, różne akcesoria domowe i książki - każdy znajdzie tu coś dla siebie. To zdecydowanie obowiązkowe miejsce dla wielbicieli pchlich targów.
Z trudem ruszamy na spacer dalej, bo spodobało nam się już ponad tuzin rzeczy i chętnie kupilibyśmy wszystkie, ale chcemy jeszcze odwiedzić artystyczną dzielnicę Sternschanze. Panuje w niej swobodny klimat / luźna atmosfera: mijamy grających w ping ponga na środku ulicy mieszkańców, podziwiamy street art, a pogoda tego dnia wyraźnie nam dopisuje. Właśnie te obie dzielnice (Karoviertel oraz Sternschanze) słyną ze street artu i przez lata stały się magnesem dla artystów z całego świata. Od pani Heddy dowiadujemy się, że to bardzo modne dzielnice, mieszkańcy często tu przychodzą. Mamy szczęście, bo akurat mogliśmy podpatrywać kilku artystów tworzących swoje nowe dzieła. Żegnamy się z panią Heddą i ruszamy dalej przed siebie, mijamy masę ciekawych knajpek z kuchnią z całego świata: francuska, wietnamska, włoska - znajdziemy tu wszystko. W końcu na lunch wybieramy wegańską restaurację o nazwie Happenpappen, gdzie zjadamy dwa wege burgery i wymieniamy opinie o sztuce i dzielnicach które odwiedziliśmy. Podobały nam się, lubimy takie miejsca z pozytywną energią i artystyczną duszą. Miejsca, które są autentyczne i wyraźnie dla mieszkańców.
Druga część dnia upływa nam na błogim spacerze po centrum Hamburga, podziwiamy zabytkowe domy z XIX wieku przy Hohe Brücke, Kościół św. Mikołaja, z którego została jedynie wieża (reszta została zbombardowana podczas nalotów alianckich), mijamy ratusz i Rathausmarkt i tak spacerując w końcu docieramy do budynku Hamburger Kunsthalle - jednego z najważniejszych i największych muzeów sztuki w Niemczech.
To upalne popołudnie dlatego wizja skrycia się w klimatyzowanym muzeum jest dla nas bardzo kusząca. Spacerujemy wśród dzieł sztuki (a jest ich tu około 145 tysięcy) i podziwiamy monumentalną klatkę schodową - to miejsce robi wielkie wrażenie i jest też samo w sobie celem wielu sesji zdjęciowych (podczas naszej wizyty odbywają się w tym miejscu aż cztery sesje!). Pomimo popularności tego miejsca i nam udaje się wykonać kilka fotografii. Jednak naszym głównym celem wizyty w tym muzeum jest… jeden z naszych ulubionych obrazów: “Wędrowiec nad morzem mgły” Caspara Davida Friedricha. Bardzo chcemy go zobaczyć na własne oczy, niestety okazuje się, że obraz akurat przebywa w Nowym Jorku. No nic, jest powód, aby tu wrócić.
Opuszczamy klimatyzowane pomieszczenia muzeum i ruszamy przed siebie w to upalne popołudnie bez większego celu (nie licząc lodów, na które postanowiliśmy zapolować). Spacerujemy wzdłuż jeziora Alster i podziwiamy wybudowane wokół kamienice, napawamy się tą błogą i beztroską atmosferą upalnego majowego popołudnia wraz z mieszkańcami miasta. W końcu znajdujemy lodziarnie i zajadając się najróżniejszymi smakami powoli zmierzamy w kierunku ciekawego miejsca, które postanowiliśmy odwiedzić na zachód słońca.
Tym miejscem jest punkt widokowy przy St. Pauli-Landungsbrücken. Najbardziej podoba się nam tutaj widok na miasto, port, Łabę i budynek Elbphilharmonie. Ale również widok na zabytkową wieżę z zegarem o nazwie Pegelturm, która jest jedną z wizytówek miasta. Warto tu przyjść właśnie popołudniową porą lub na zachód słońca. Trzeba też zaznaczyć, że Landungsbrücken to węzeł transportowy (są tu przystanki autobusów, metra, pociągów, promów - stąd wypłyniemy następnego dnia na rejs - oraz liczne bary, sklepy i stragany). Po spędzeniu dłuższej chwili na punkcie widokowym idziemy w stronę metra i jedziemy nim jeden przystanek na St. Pauli. Zmierzamy w stronę słynnej ulicy uciech: Reeperbahn. To imprezowe centrum miasta z masą klubów i knajp. Co ciekawe, to właśnie w tym miejscu w latach 60-tych zaczęła się kariera Beatlesów, którzy grali w tutejszych klubach! Nie mamy za bardzo siły na imprezowanie więc po krótkim spacerze siadamy na bezalkoholowego drinka w popularnym barze o nazwie Möwe Sturzflug. Nadal jest dość gorąco więc taki drink dobrze nam robi. Wracamy do hotelu, chcemy szybko położyć się spać, bo następnego dnia czeka nas wycieczka do bardzo ciekawej dzielnicy Hamburga.
Nadmorskie miasteczko, Fischbrötchen i port w Hamburgu
Rano wsiadamy do pociągu S-Bahn S1 przy Landungsbrücken i po około 20 minutowej podróży wysiadamy na spokojnej stacji w Blankenese, które jest uznawane za najpiękniejszą dzielnicę Hamburga, z klimatem nadmorskiego miasteczka. Położone na zachodnim brzegu Łaby Blankenese to prawdziwa perełka. Dawniej była to wioska rybacka, dziś to jedna z najbardziej prestiżowych i urokliwych dzielnic miasta. Spacer po malowniczym Blankenese zaczynamy od zwiedzania okolicy dworca, zatrzymujemy się na chwilę i studiujemy mapę w telefonie zastanawiając się, w którą stronę iść. Dość niespodziewanie zatrzymuje się obok nas starsza pani na rowerze i uprzejmie pyta nas, czy się zgubiliśmy. Ludzie są tu naprawdę bardzo mili i uprzejmi. Powoli spacerujemy urokliwymi uliczkami w stronę Treppenviertel - czyli charakterystycznych dla Blankenese wąskich, krętych uliczek i schodów, które prowadzą w dół wzgórza w stronę plaży nad Łabą. Jest niedziela, jest tu bardzo spokojnie, a po drodze spotykamy jedynie mieszkańców. Właśnie te wąskie, kręte uliczki, schodki wijące się po stromych zboczach i białe wille z kolorowymi okiennicami sprawiają, że Blankenese wygląda bardziej jak śródziemnomorska miejscowość niż część niemieckiego portowego miasta. Bardzo podoba nam się błoga i spokojna atmosfera tej dzielnicy. Piękne, zabytkowe domy, bujna roślinność i krzewy kolorowych kwiatów, które wspaniale współgrają z tą scenerią. Największą atrakcją w Blankenese jest spacer po tzw. Schulberg - wzgórzu, z którego rozciąga się zachwycający widok na rzekę, statki i zielone ogrody.
W Blankenese znajdziemy ponad 5 tysięcy schodów, które prowadzą między domami, ogrodami i punktami widokowymi. Jeśli jesteś miłośnikiem fotografii, spokojnych spacerów i architektury, to miejsce idealne dla ciebie. Schodzimy w stronę rzeki, aby zjeść obiad przy Ponton up’n Bulln. To jedna z restauracji przy niewielkim porcie, skąd przypływają i odpływają statki do Landungsbrücken. W restauracji wybieramy stolik z widokiem na rzekę i miasteczko. Tego dnia trochę wieje, ale słońce mocno grzeje (później okaże się, że Łukasz wróci z tej wycieczki z opalenizną). Zjadamy m.in. popularne w tym regionie Fischbrötchen - czyli kanapkę z rybą i obserwujemy przepływające obok nas statki wycieczkowe, łódki mieszkańców i wielkie kontenerowce. Po dłuższej chwili zbieramy się powoli i spacerujemy jeszcze chwilę po miasteczku. Nie chcemy stąd wracać. W końcu trochę niechętnie, ale opuszczamy tę bajkową okolicę. Jeśli będąc w Hamburgu będziesz szukać chwilowej ucieczki od zgiełku miasta - to jest idealne miejsce: spokojne, zielone i bardzo romantyczne.
Po powrocie do centrum czekała na nas jeszcze jedna atrakcja: wieczorny rejs statkiem po porcie i kanałach Hamburga. To jedna z tych atrakcji, które po prostu trzeba zrobić. Płynąc po porcie widzieliśmy m.in luksusowy jacht, statki marynarki wojennej oraz wielkie kontenerowce. Samych rejsów jest bardzo dużo, można np. wybrać rejs między kanałami przy samym Speicherstadt lub wieczorny romantyczny rejs. Większość takich rejsów startuje z St. Pauli Landungsbrücken.
Planten un Blomen i najlepsza pizza w mieście
Nasz ostatni dzień w Hamburgu zaczęliśmy bardzo wcześnie rano. Wstaliśmy przed świtem, bo chcieliśmy poszukać jakichś ciekawych kadrów w porcie o wschodzie słońca. O tak wczesnej porze, zazwyczaj pełne zgiełku nabrzeże Hamburga jest bardzo spokojne. Chwytamy kilka kadrów, napawamy się spokojem słonecznego poranka i usatysfakcjonowani wracamy na śniadanie do hotelu. Po chwilowym odpoczynku wracamy jeszcze raz do parku Planten un Blomen, gdzie spacerujemy chwilę romantycznymi alejkami. Na nasz ostatni lunch w Hamburgu wybraliśmy się do popularnego Edmondo - włoskiej restauracji, w której można zjeść najpyszniejszą pizzę w całym mieście! Musimy przyznać, że tak, rzeczywiście warto się tam wybrać. Lokal cieszy się dużą popularnością, dlatego warto zarezerwować stolik z wyprzedzeniem. Po lunchu zabraliśmy nasze walizki z hotelu i pojechaliśmy metrem na dworzec, gdzie czekał na nas pociąg do… Bremy!
No i to był koniec naszej przygody z Hamburgiem. Mimo, że w Hamburgu mieszka prawie 2 mln osób to zupełnie tego nie odczuliśmy, słyszeliśmy dużo opinii, że w Hamburgu dobrze się mieszka i chyba coś w tym jest. Jedynie trzeba być przygotowanym, że pogoda potrafi tam się zmieniać co 10 minut. Czy warto tu przyjechać? Zdecydowanie, to w końcu drugie największe miasto w Niemczech. Mamy nadzieję, że jeszcze do niego wrócimy.
Polecamy: warto na swój pobyt wykupić Hamburg Card, obejmuje przejazdy komunikacją miejską i dzięki niej można otrzymać zniżki na różne atrakcje.
Restauracje, które odwiedziliśmy:
Restaurant Wild Scandinavian Cooking
Happenpappen (wegańska kuchnia)
Möwe Sturzflug (polecamy na drinki)
Restaurant Ponton op’n Bulln (w Blankenese)
Edmondo (włoska kuchnia)
Hotel, w którym nocowaliśmy:
Motel One Hamburg Am Michel - w samym centrum miasta, blisko do portu i wielu atrakcji.
Brema
Do Bremy jedziemy około godzinę pociągiem DB z dworca w Hamburgu. I znów odwiedzamy jedno z naszych ulubionych miast w Niemczech. Naprawdę wspaniale jest tu wrócić po dwóch latach. Z naszej pierwszej podróży przywieźliśmy same dobre wspomnienia i liczymy na to, że tak będzie i tym razem.
Porcelanowe dzwony, akwaria i łąki Osterdeich
Spod dworca Hauptbahnhof w Bremie bierzemy tramwaj linii 6 i docieramy nim w siedem minut do zabytkowego rynku (wysiadamy na przystanku Domsheide). Stąd mamy już tylko trzy minuty spacerem do naszego hotelu: Radisson Blu. Zostawiamy nasze bagaże w pokoju i wybieramy się na szybki lunch. Jest piękna pogoda, świeci słońce, jest ciepło, na niebie jest tylko kilka chmurek, wieje lekki wiatr. Na rynku jest dość gwarnie, turyści i mieszkańcy rozkoszują się tym spokojnym popołudniem siedząc przy rozstawionych stolikach i podziwiając przy okazji bogatą fasadę ratusza Bremy. Wracamy do hotelu, chcemy chwilę odpocząć i rozpocząć nasze odkrywanie Bremy na nowo. Niestety po kwadransie nadchodzi wielka ulewa, która zdaje się nie mieć końca. Cierpliwie czekamy i w tym czasie zaczynamy zmieniać nieco plany. W końcu ulewa uspokaja się i postanawiamy wyruszyć na miasto.
Zwiedzanie zaczynamy od słynnej ekspresjonistycznej ulicy Böttcherstraße, na której panuje klimat jak z Harrego Pottera. Ulica powstała jeszcze w średniowieczu, ale to w XX wieku zyskała swój ekspresjonistyczny wygląd. Znajdziemy tu m.in. rzeźby, akwaria (!) oraz unikalny dom z dzwonami, Haus des Glockenspiels. Co godzinę wybrzmiewa melodia grana przez trzydzieści porcelanowych dzwonów z Miśni, a podczas grania obracają się drewniane panele przedstawiające słynnych żeglarzy i odkrywców, które są wbudowane w fasadę budynku. Oprócz restauracji i muzeum oraz centrum informacji turystycznej znajdziemy tu także sklepiki z oryginalnymi pamiątkami, sklep z herbatą oraz manufakturę cukierków. Spacer po tej ulicy i to koniecznie w czasie pełnej godziny, aby usłyszeć melodię wygrywaną przez dzwony to obowiązkowy punkt zwiedzania Bremy.
Z Böttcherstraße kierujemy się w stronę dzielnicy Viertel, przechodząc przy okazji po bajkowej dzielnicy Schnoor, pełnej zabytkowych kolorowych domów. To zdecydowanie jedno z naszych ulubionych miejsc w Bremie i jeszcze tu wrócimy. Ruszamy dalej, ale nasze plany znowu krzyżuje nam pogoda. Gdy spacerujemy po parku dosięga nas wielka ulewa i tak przez około dwadzieścia minut stoimy pod drzewem z parasolem w dłoni. W końcu decydujemy się schować w najbliższej restauracji i przy okazji zjeść małą kolację. Po około czterdziestu minutach znów wychodzi słońce, tym razem już na dobre. Z optymizmem idziemy na spacer o zachodzie słońca na łąki Osterdeich. To bardzo popularne miejsce wśród mieszkańców, którzy chętnie spotykają się tu na pikniki. Wieczór kończymy pięknym zachodem słońca nad brzegiem Wezery z widokiem na charakterystyczny zielony żaglowiec Alexander von Humboldt - znany m.in. z reklamy piwa Beck’s. Wracamy do hotelu, i kładziemy się wcześniej spać, bo kolejnego dnia czeka nas nie tylko rowerowa wycieczka za miasto, ale też pływanie łódką po jeziorze!
Rezerwat przyrody, romantyczny rejs łódką i Pixel Forest
Kolejny dzień w Bremie zaczęliśmy od rowerowej wycieczki do fantastycznego miejsca! Mowa o Blocklandzie, czyli o rozległych terenach rolniczych, które znajdują się zaraz obok miasta. Rowery wypożyczyliśmy w sprawdzonym już wcześniej przez nas miejscu: MyFiets przy Dworcu Głównym w Bremie, opłata za 1 rower wynosi od 10 euro na 6 godzin. Przechodząc przez dworzec główny docieramy do parku Bürgerpark gdzie zaczynamy naszą wycieczkę. To nam się właśnie bardzo podoba w Bremie - łatwo dostępne tereny zielone - możemy przejechać przez cały park i od razu wyjeżdżamy za miasto. Przejazd przez park i dotarcie do Blocklandu zajmuje nam około 25 minut. Przejeżdżamy przez leśne i parkowe ścieżki i wyjeżdżamy na szerszą drogę, która zaczyna prowadzić nas wzdłuż pól uprawnych. Z daleka widzimy poruszane przez wiatr wiatraki, a spoglądając w tył dostrzegamy wysokie budynki miasta wraz z wieżami romańskiej katedry St. Petri Dom. Zachęceni sielskimi widokami zatrzymujemy się przy jednej z ławek i obserwujemy gromadę kaczek, która spędza leniwe przedpołudnie oraz… ukrywające się w wysokich trawach dwa piękne łabędzie.
Nie chcemy im zbytnio przeszkadzać więc wycofujemy się powoli, wskakujemy na rowery i ruszamy dalej przed siebie. Ptaków można tu spotkać bardzo dużo. Blockland to właśnie chroniony rezerwat przyrody i obszar specjalnej ochrony ptaków. Jadąc dalej skręcamy w lewo. Mijamy lokalne domostwa i gospodarstwa, pola uprawne, stada krów, piękne kolorowe domki przyozdobione kwiatami, a wzdłuż naszej drogi wije się niewielka rzeka. Zatrzymujemy się raz po raz, bo chcemy uwiecznić i zapamiętać wszystkie te wspaniałe miejsca.
Blockland to zdecydowanie raj dla wszystkich, którzy lubią wypoczynek w naturze: można tu spacerować, jeździć na rowerze i nie spotka się tu zbyt wielu samochodów - mogą się nimi poruszać jedynie mieszkańcy Blocklandu. Dodatkową atrakcją są ekologiczne gospodarstwa z lokalnymi produktami (można zatrzymać się w jednym z takich miejsc i spróbować np. lokalnie wyrabianego sera). Jest tu też kilka kawiarni i restauracji - jednak wszystko jest utrzymane w lokalnym klimacie. Wracając zatrzymujemy się jeszcze na lunch w Landhaus Kuhsiel i próbujemy tu najpyszniejszych szparagów.
Powoli wracamy na rowerach do Bürgerparku, bo tam czeka na nas kolejny punkt naszej wycieczki: rejs po jeziorze. Tak więc z pedałów i dwóch kółek przesiadamy się na wiosła i drewnianą łódkę.
Dużą atrakcją Bürgerparku jest jezioro, które wije się wokół parku romantycznymi wodnymi alejkami, po których można pływać łódką. Pętla wokół parku zajmuje ok. 1 godziny, ale z przystankami w ciekawych miejscach zajmie ona z pewnością więcej czasu. Wypożyczalnia łódek znajduje się zaraz obok popularnej kawiarni Emma am See i mostu Aselmeyerbrücken. Jedna godzina kosztuje 15 euro. Polecamy wypożyczyć łódkę na godzinę lub dwie. Od pana, u którego wypożyczamy naszą łódkę dowiadujemy się jeszcze, że drewniane łódki są wolniejsze, ale wolimy spokojnie płynąć i podziwiać uroki tego parku. Bardzo podobał nam się nasz romantyczny rejs. Polecamy tę atrakcję każdemu. Po łódce znów wróciliśmy na rowery i pojeździliśmy jeszcze chwilę po samym parku. Uwielbiamy to miejsce. To prawdziwa zielona oaza Bremy, która zajmuje aż 200 hektarów. Co ciekawe park ufundowali sami mieszkańcy miasta i do dziś prowadzony jest właśnie przez mieszkańców.
Po dość aktywnym dniu nadszedł czas na spokojną, popołudniową wizytę w muzeum. Odwiedziliśmy Kunsthalle Bremen, które jest jednym z najważniejszych muzeów sztuki w północnych Niemczech. Prezentowane są tu obrazy Claude’a Moneta, Maxa Liebermanna, a nawet Pabla Picassa. Szczególnie popularna jest immersyjna instalacja z 3000 LEDów o nazwie Pixel Forest autorstwa Pipilotti Rist. Światła i dźwięki łączą się w całość i przenoszą nas w zupełnie inne, magiczne miejsce. Moglibyśmy spędzić w nim dużo czasu. Jeśli będziecie w Bremie, to koniecznie nie przegapcie tej instalacji. Wracając z muzeum wchodzimy do restauracji Schuttinger Gasthausbraurei, w której dwa lata wcześniej jedliśmy wyśmienite fish & chips. Tym razem zamawiamy je ponownie i znów jesteśmy zachwyceni. Idealne zakończenie tego obfitującego w wiele atrakcji dnia.
Wizyta na lodowcu, zwiedzanie łodzi podwodnej i spacer do latarni morskiej
Nasz trzeci dzień w Bremie zaczęliśmy od wycieczki do położonego nieopodal Bremerhaven. Wybraliśmy się tam pociągiem, który wzięliśmy z dworca głównego. Podróż zajęła nam około 40 minut i upłynęła nam bardzo szybko. W Bremerhaven odwiedziliśmy Klimahaus, czyli nowoczesne centrum nauki oraz interaktywne muzeum, które zabierze cię w podróż po 9 strefach klimatycznych: od tropików po Antarktydę, w realistycznie odtworzonych warunkach temperatury, wilgotności i dźwięków. To fascynujące i bardzo edukujące miejsce, które pokazuje też wpływ zmian klimatu na naszą planetę. Podczas całej podróży odwiedzamy: Szwajcarię, Sardynię, Niger, Kamerun, Antarktydę, Polinezję, Alaskę, Niemcy i Bremerhaven. Jesteśmy na pustyni, na lodowcu i w tropikalnym lesie, a nawet na stacji badawczej na Antarktydzie (naprawdę było tam zimno!). Klimahaus to naprawdę świetne miejsce, które warto odwiedzić. Na przejście całej trasy trzeba zarezerwować sobie ok. 2 godziny. Koszt biletu wynosi 24 euro (po godzinie 15:00, 19 euro), bilet dla dzieci kosztuje 14 euro.
Po wizycie w Klimahaus Łukasz namówił mnie na ciekawą atrakcję: zwiedzanie wnętrz łodzi podwodnej, która znajduje się zaraz obok Klimahaus. U-Boot typu XXI, to jedyny taki zachowany egzemplarz na całym świecie! Zbudowany w 1944 roku, po wojnie służył jako okręt badawczy Bundesmarine, a od 1984 roku działa jako muzeum. Bilet kosztuje 4 euro i naprawdę warto skorzystać z tej okazji i zobaczyć jak wygląda wnętrze tej jedynej na świecie łodzi podwodnej. Dodam, że Łukasz miał wielką frajdę zwiedzając każdy zakamarek łodzi. Ale to nie jedyny statek, który można odwiedzić w Bremerhaven. Nieopodal znajduje się mały statek, który również udało nam się odwiedzić. Pochodzi on z 1954 roku, podobał nam się szczególnie mostek kapitański - miejsce, w którym kapitan steruje statkiem. Naszym kolejnym punktem wycieczki był taras widokowy hotelu Atlantic Sail City, umiejscowiony 77 metrów nad ziemią - pogoda jednak nie była nam przychylna tego dnia i rozpadało się na dobre. Mimo deszczu zdecydowaliśmy się pojechać na taras (zabiera nas tam specjalna winda) i zobaczyć jak wygląda okolica portu z 20. piętra.
Po powrocie z Bremerhaven pojechaliśmy na Waller Sand - to ponad 300 metrowa piaszczysta plaża nad Wezerą, która w letnim okresie jest jednym z ulubionych miejsc wypoczynku dla mieszkańców miasta. Jest tu m.in. boisko do siatkówki plażowej, wygodne ławki oraz parasole plażowe. Tego dnia jednak pogoda ciągle płatała nam figle i chwilę wcześniej niestety padało, ale w lecie to bardzo popularne miejsce z którego korzystają wszyscy. Niedaleko plaży znajduje się latarnia morska Molenturm Überseehafen-Süd, do której prowadzi długi deptak. Tutaj warto przyjść na zachód słońca. Takim romantycznym spacerem kończymy kolejny dzień w Bremie.
Muzykanci z Bremy i ciasto marchewkowe
Ostatniego dnia w Bremie wstaliśmy o świcie, aby wybrać się na poranny spacer po mieście i złapać kilka kadrów starego miasta i dzielnicy Schnoor. Już dwa lata temu zabytkowy rynek Bremy i ratusz, który jest uważany za jeden z najpiękniejszych w Europie zrobiły na nas duże wrażenie. Ratusz imponuje nie tylko z zewnątrz, ale i jego wnętrza zapierają dech w piersiach - w środku znajduje się m.in. wielka sala wypełniona podwieszonymi do sufitu replikami statków. Ponownie uścisnęliśmy obiema dłońmi kopyta osła - pomnika Muzykantów z Bremy.
Przy pomniku Muzykantów z Bremy (Bremer Stadtmusikanten) znajduje się rzeźba czterech bohaterów baśni braci Grimm: osła, psa, kota i koguta. Według lokalnej tradycji turyści i mieszkańcy dotykają obiema dłońmi przednich kopyt osła i w myślach wypowiadają życzenie. Ma to przynieść szczęście i pomóc w spełnieniu tego życzenia. Podobno dotknięcie tylko jedną ręką oznacza „przywitanie się” z osłem, a obiema - „prośbę o spełnienie marzenia”.
Na koniec wróciliśmy jeszcze do naszej ulubionej dzielnicy - Schnoor - to właśnie tutaj można naprawdę przenieść się w czasie i spacerować wśród uliczek pełnych kolorowych domów z XV i XVI wieku, które wyglądają jak z bajki. Znajdziecie tu również liczne sklepy rzemieślnicze i kawiarnie. Udało nam się wstąpić do jednej z nich - mowa o Teestübchen - urokliwej kawiarni umiejscowionej w jednym z takich zabytkowych domów. Bardzo chcieliśmy odwiedzić to miejsce podczas naszej pierwszej wizyty w Bremie, ale zabrakło nam czasu, tym razem udało nam się wstąpić na ciasto i herbatę (polecamy ciasto marchewkowe!). To było wyśmienite zakończenie naszej kolejnej przygody w Bremie!
Brema to jedno z naszych ulubionych miast w Niemczech, świetnie się tam czujemy, zawsze spędzamy tam miły czas, a dodatkowo podoba nam się klimat tego miasta i to, co ma do zaoferowania. Warto tu przyjechać i samemu odkryć uroki Bremy.
Polecamy: Podczas naszej wizyty korzystaliśmy z BremenCard, która obejmuje przejazdy autobusami i tramwajami.
Restauracje, które odwiedziliśmy:
Teestübchen Schnoor (smaczne herbaty i ciasta)
Landhaus Kuhsiel (super miejsce na lunch w Blockland)
Markthalle Acht (kuchnia z całego świata)
Bremer Ratskeller (kuchnia niemiecka)
Hotel, w którym nocowaliśmy:
Radisson Blu Hotel Bremen - w samym centrum miasta, ulokowany przy słynnej ulicy Böttcherstraße.